Wielkopolskie Towarzystwo Genealogiczne GNIAZDO

Forum dyskusyjne WTG GNIAZDO
Teraz jest 28 mar 2024, 17:13

Strefa czasowa: UTC + 1




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 122 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3
Autor Wiadomość
PostNapisane: 21 gru 2012, 08:21 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 mar 2009, 20:06
Posty: 1145
WBC „Dziennik Poznański” nr86, 15-4-1902r., str.5:
„Niebezpieczeństwo groziło mieszkańcom domku nr. 61 na Chwaliszewie, skutkiem rozebrania domku sąsiedniego. Na wniosek przedsiębiorcy budowli p.Stanisława Bohna, któremu powierzono budowę nowego domu, zjechała na miejsce komisya i uznała domki nr. 60 i 61 za niezdatne do zamieszkiwania i nakazała je rozebrać.”

WBC „Dziennik Poznański” nr89, 18-4-1902r., str.5:
„Stajnia na 12 koni, góry do siana i słomy. Wozownia i pomieszkanie, stósowne dla spedytora lub doróżkarza, Piekary 17, od 1 pażdziernika do wynajęcia.”

Pozdrawiam. Jolanta Fontowicz

_________________
Jolanta Fontowicz


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 22 gru 2012, 22:11 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
KPBC - Gazeta Grudziądzka 1907.02.19 R.14 nr 22
- Poznań. Dowiadujemy się, że wczoraj w niedzielę po poł. około godz. 5-tej zmarł w Poznaniu w 61 roku życia ś. p. dr. Wawrzyniec Grodzki; ogólnie tam szanowany lekarz. Ś. p. dr. G. urodził się w Kruszczu, w pow. czarnkowskim.[zapewne chodzi o miejsc. Krucz w pow. czarnkowskim] Złożywszy egzamin dojrzałości w gimnazyum św. Maryi Magdaleny w Poznaniu, poświęcił się studyom medycyny, które ukończył w Gryfii. W roku 1875-ym osiadł jako lekarz w Poznaniu, gdzie wkrótce zdobył sobie szeroką praktykę.
W r. 1877-ym poślubił Antoninę z Frezów, która już jednak po siedmiu latach, bo 31.08. 1883 r. zmarła. Po trzech latach, mając dzieci drobne do wychowania, wziął sobie za małżonkę Helenę z Majewskich.
Ś. p. dr. Grodzki osierocił czworo dzieci. - Oby mu ziemia lekką była! - W ciężkim smutku pogrążonej rodzinie, mianowicie bratu Zmarłego p. Grodzkiemu z Grudziądza i jego rodzinie zasyłamy od siebie wyrazy szczerego współczucia. - Red.”

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 25 gru 2012, 18:26 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
KPBC - Gazeta Toruńska 1867, R. 1, nr 29

„W tych dniach odbędzie się tu nowy wybór na deputowanego miejskiego
w miejsce p. Bentkowskiego. Ost. Z. przemawia za p. Hebanowskim,” …

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 27 gru 2012, 19:56 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
KPBC - Gazeta Grudziądzka 1907.05.21 R.14 nr 61

- Poznań. Umarł tu w tych dniach członek rady miejskiej Robert J a e c k e l.
Wedle >Dz. Pozn.<: brzmiał napis na jednym licznie złożonych wieńców u stóp zwłok zacnego współobywatela - Niemca :> Szlachetnemu przyjacielowi Polaków<.
Zmarły był rzeczywiście przyjacielem Polaków. W radzie miejskiej często, prawie za każdym razem; stawał w obronie Polaków. Był to jeden ze szlachetnych Niemców!”

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 gru 2012, 22:16 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
KPBC - Gazeta Grudziądzka 1907.06.29 R.14 nr 78

„- Poznań. W zoologicznym ogrodzie powstał w cukierni Sieberta z nieznanych dotąd przyczyn ogień. Cukiernia, kolumnady, wielka ilość stołów i krzeseł zostało zniszczonych. Ten sam los spotkał kilka klombów wartościowych kwiatów. W czterech graniczących z cukiernią klatkach chciano już zastrzelić młode niedźwiadki by im oszczędzić mąk. Straży ogniowej udało się jednak zwierzęta uratować Jeden z strażaków odniósł ciężkie rany na twarzy i rękach.”

Gazeta Grudziądzka 1907.07.04 R.14 nr 80

"- Poznań. Stolica zaboru pruskiego Poznań liczył dnia 1 czerwca b. r. według zapisków urzędowych miejskich 147 503 mieszkańców. Od 1 maja do 1 czerwca przybyło 530 osób.

-P o g r z e b ś. p. Anny Danysz długoletniej przełożonej wyższej szkoły żeńskiej, odbył się w piątek przy wielkim udziale publiczności. Olbrzymi korowód żałobny prowadził ks. biskup Likowski z ks. prałatem Lewickim, poprzedzało Ich 2 kleryków z srebrnymi świecznikami oraz 16 księży. Przed duchowieństwem postępowały wyższe szkoły żeńskiej ś.p. Anny Danysz oraz p. Warnki z wieńcami.
Trumny pod kwiatami i zielenią nie było widać. Za zwłokami postępowało kilka tysięcy byłych uczennic zmarłej po części w żałobie. Nad grobem zmarłej przemówił ks. biskup Likowski, w czasie którego przemówienia rozległo się stłumione łkanie, które spotęgowało się do głośnego płaczu. Cześć pamięci dzielnej Polki! Wieczny spokój jej duszy.
Rząd zamierza szkołę ś. p. Danysz zamknąć."

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 20 sty 2013, 00:18 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 01 lip 2010, 21:03
Posty: 4050
Lokalizacja: Obra/Wolsztyn
Znalezione dzisiaj w internecie o tajemniczym "Przysionku Śmierci" niegdyś istniejącym na obecnym Cmentarzu Zasłużonych Wielkopolan:
http://turystyka.wp.pl/gid,11238339,tit ... jecie.html
http://pl.wikipedia.org/wiki/Przysionek ... w_Poznaniu

_________________
Pozdrawiam
Jurek


***********
Szanuję pracę i dorobek badawczy innych. Dlatego - zgodnie z Regulaminem Forum i prawem oraz aby nie naruszać praw autorskich i nie dokonywać kradzieży wartości intelektualnych - zamieszczam linki do źródeł informacji.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 20 sty 2013, 07:02 
Offline

Dołączył(a): 15 gru 2012, 20:52
Posty: 337
DankaW napisał(a):
KPBC - Gazeta Grudziądzka 1907.05.21 R.14 nr 61

- Poznań. Umarł tu w tych dniach członek rady miejskiej Robert J a e c k e l.
Wedle >Dz. Pozn.<: brzmiał napis na jednym licznie złożonych wieńców u stóp zwłok zacnego współobywatela - Niemca :> Szlachetnemu przyjacielowi Polaków<.
Zmarły był rzeczywiście przyjacielem Polaków. W radzie miejskiej często, prawie za każdym razem; stawał w obronie Polaków. Był to jeden ze szlachetnych Niemców!”



Trochę w uzupełnieniu:

(z http://poznanzoo.blox.pl/2011/11/Niemie ... eckel.html)


Niemiecki dyrektor Zoo - Robert Jaeckel
Niemiecki dyrektor Ogrodu Zoologicznego w Poznaniu w latach 1883 – 1907 - Robert Jaeckel - pochodził z zamożnej rodziny kupieckiej, był radcą miejskim, a w Zarządzie Stowarzyszenia Ogród Zoologiczny pełnił funkcję skarbnika. Nowatorskie pomysły i ambicja Jaeckela spowodowały, że wkrótce zaczął dążył do objęcia wyłącznego kierownictwa Zoo, co napotykało opór innych członków Zarządu.
W 1883 roku postępowanie Jaeckela doprowadziło go do upragnionego celu. Nazywano go powszechnie „niemieckim dyrektorem”.
W czasie swego urzędowania zajął się uporządkowaniem i upiększeniem obu części ZOO (części zoologicznej i restauracyjnej) dbając przede wszystkim o bogatą i starannie pielęgnowaną oprawę zieleni. Sprzyjała temu duża liczba starych drzew, szczególnie w dawnym ogrodzie restauracyjnym. Na terenie zwierzyńca została wtedy zbudowana m. in. słoniarnia, małpiarnia, pomieszczenia dla małych drapieżników, strusi i inne. Zgodnie z panującą wówczas modą, budynki dla zwierząt egzotycznych miały pretensjonalne zdobione fasady i były często wieńczone kopułami.

Dziełem Jaeckela jest też grota z alpinarium, pod którym znajdują się klatki dla niedźwiedzi. W ogromnej wolierze eksponowano przez wiele lat mewy i ptaki brodzące. Koncepcja budowli miała przypominać „Błękitną Grotę” na wyspie Capri, realizacji zaprojektowanego przez Jaeckela projektu, podjęli się dwaj architekci – Böhmer i Preul, którzy ukończyli go w czasie zaledwie jednego roku. 14 kwietnia 1906 roku nastąpiło otwarcie groty.

Robert Jaeckel zmarł po długiej i ciężkiej chorobie w dniu 13 maja 1907 roku, ukończywszy zaledwie 56 lat. Ze względu na zły stan zdrowia już od połowy 1906 roku nie zajmował się czynnie sprawami Zoo.
Pamięć o Jaeckelu do dziś podkreśla dzieło znanego rzeźbiarza Augusta Gaula: statua lwa z medalionem na cokole, znajdująca się w części parkowej Starego Zoo. Pomnik ten ufundowany został przez mieszkańców Poznania w 1910 roku.

--
Stanisław

_________________
Stanisław


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 22 sty 2013, 13:12 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 18 paź 2008, 19:06
Posty: 611
Lokalizacja: Poznanianka obecnie woj.mazowieckie
Bardzo ciekawy artykuł -"Piękna Polka", czyli historia królowej Elżbiety Ryksy
http://www.epoznan.pl/blogi-blog-19-2132
Beata

_________________
Poszukuję
Kalupa Feliks +Bednatzka Jadwiga ślub
Franciszka Unisławska Ur.28.02.1917-rodzice?
Kazimierz Jelonek ur.03.03.1919-rodzice?
Duszyński Stanisław ur.1833? i żona Bandurska Antonina ur 1834 -rodzice?


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 08 lip 2013, 22:42 
Offline

Dołączył(a): 27 maja 2008, 14:34
Posty: 2605
http://poznan.wikia.com/

_________________
Bożena


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 11 lip 2013, 01:47 
Offline

Dołączył(a): 08 lut 2008, 00:36
Posty: 651
Lokalizacja: Poznań
Witam!
W lutym 2013 r. odnaleziono elektrownię przedwojennego kina Słońce

http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/ ... sg,sa.html

pozdrawiam

_________________
Hanka

Poszukuje informacji Sępiński Piotr Paweł ,Kubaczewski/a ,Guza Augustyn, Malczewscy.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 17 lip 2013, 22:17 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 mar 2009, 20:06
Posty: 1145
WBC „Dziennik Poznański” nr 249, 30-10-1881 r., str.4:
„Rozpoczętą w przebiegu lata budowę 5 nowych domów w nowej ulicy Ludwiki ukończono tak dalece, że wszystkie już są obecnie pod dachem. Wszystkie też place prócz jednego są obecnie w tej ulicy już zabudowane. Płot, który nieruchomość Średniej szkoły odgraniczał od tej ulicy, rozebrano w tych dniach; miejsce jego zajmie płot z kratek żelaznych.”

WBC „Kurier Poznański” nr 27, 4-02-1900 r., str.3:
„Posiadłość przy ulicy Podgórnej nr.15 nabył magistrat poznański od p. Sobeckiej za cenę 150,000 m. celem przeprowadzenia ulicy z placu Piotra na ulicę Szkólną.”

WBC „Kurier Poznański” nr 51, 3-03-1873 r., str.2:
„Fiskus wojskowy rozpocznie z przyszłą wiosną na gruncie pomiędzy św. Marcinem a ulicą Wałową budowę gmachów, potrzebnych dla parku oblężniczego w Poznaniu. Stajnie dla koni od pociągów przy Małej Wałowej ulicy zostaną zniesione; natomiast wybudowaną zostanie dla tychże nowa stajnia obok posiadłości magazynu soli.”

Pozdrawiam.Jolanta Fontowicz

_________________
Jolanta Fontowicz


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 04 sty 2014, 20:09 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
Ciekawe zdjęcie, może Ktoś rozpozna członka rodziny.

Kołownicy Sokoła Poznańskiego oddział ćwiczących 1904.

Obrazek

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 30 sie 2016, 17:45 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 27 kwi 2011, 18:28
Posty: 789
Lokalizacja: Pleszew
ebryka1 napisał(a):
Witam.
Z obecnie istniejących aptek poznańskich, najdłuższą tradycję posiadają apteki: Apteka "Pod Białym Orłem", prowadzona prawie nieprzerwanie od 1493 r. na Starym Rynku 41, a od 1999 r. przeniesiona do kamienicy Stary Rynek 42/43 oraz druga, Apteka "Pod Złotym Lwem", która przeniesiona została w 1804 r. z ul. Wielkiej róg Klasztornej na Stary Rynek 75 i aż do dzisiaj jest czynna pod tym adresem.

Poznań 1889 rok. Apteka pod Białym Orłem.

Obrazek

Pozdrawiam.
Grzegorz


Bardzo ciekawy artykuł na str. 3 https://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=1&cad=rja&uact=8&ved=0ahUKEwiqgNmjyunOAhWM6RQKHVbTC2UQFggeMAA&url=http%3A%2F%2Fwww.wbc.poznan.pl%2FContent%2F260208&usg=AFQjCNGjiQPWA47TClUQiHCaTR8JVUyF8Q

_________________
Pozdrawiam
Liliana Komorowska

--------------------------------------
Komorowski Antoni akt ur. II poł. XVIIIw.(Czerniejewo i okolice) Brzostowski Antoni zgon poł.XIXw. (?) Brzostowski Kazimierz XVIIIw.(kuj.pom.)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 12 lut 2018, 16:01 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 paź 2007, 08:22
Posty: 2661
Lokalizacja: Poznan
Witam, latalam po internecie w poszukiwaniu czegos na temat
sklepu mojego dziadka na Wildzie i natrafilam na publikacje w linku.
Dotyczy Wystawy Przemyslowej w 1908 roku w Poznaniu. Polecam.

http://dlibra.umcs.lublin.pl/Content/23010/A19522.pdf

_________________
Hania
___________________________
Poszukuje aktu urodzenia Franciszek Thym, Tym, Timm, Timme, Thiem urodzony przed 1780 rokiem, zawod:młynarz

Haplogrupa V

Magiczne slowa: Prosze, Dziekuje, Przepraszam


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 13 lut 2018, 09:55 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 07 sty 2017, 21:46
Posty: 34
MUZEUM FARMACJI WIELKOPOLSKIEJ OKRĘGOWEJ IZBY APTEKARSKIEJ


Al. Marcinkowskiego 11, 61-827 Poznań, tel. 798-195-988, e-mail: muzeumfarmacji@woia.pl

Muzeum czynne jest we wtorki, środy i piątki w godz. 9:00 - 15:00

Kustosz: dr farm. Stefan Piechocki

Wstęp: bezpłatny.

Muzeum Farmacji w Poznaniu, zorganizowane z inicjatywy Sekcji Historii Farmacji Polskiego Towarzystwa Farmaceutycznego, rozpoczęło działalność w czerwcu 1989 roku. Pierwotnie Muzeum mieściło się w zabytkowej kamieniczce pod numerem 41 przy Starym Rynku. Eksponaty muzealne pozyskiwano z darowizn i depozytów pochodzących od wielkopolskich farmaceutów i ich spadkobierców oraz z Muzeum Farmacji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie a także w niewielkiej części z zakupów. Organizację i urządzanie Muzeum finansowało PZF Cefarm.

We wrześniu 1992 roku zbiory przejęła Wielkopolska Okręgowa Izba Aptekarska.

Od 1996 roku Muzeum mieści się w nowej siedzibie przy al. Marcinkowskiego 11 w Poznaniu. Oficjalne otwarcie, po licznych pracach adaptacyjnych, nastąpiło w styczniu 2000 roku.

Znaczna część eksponatów prezentowana jest w zabytkowej izbie dyspensacyjnej z przełomu XIX / XX wieku, przeniesionej z Miłosławia koło Wrześni. W eksponowanych zbiorach przedstawiamy szereg naczyń aptecznych z drewna, białego i kolorowego szkła, kamionki oraz porcelany. Większość z nich pochodzi z przełomu XIX i XX wieku, ale najstarsze z końca XVII stulecia. Zbiory obejmują również liczne moździerze żeliwne, w tym również pochodzące z XIX wieku. Udało się też zgromadzić sprzęt laboratoryjny i utensylia apteczne.

Muzeum posiada też fachowy księgozbiór liczący około 1200 woluminów, w tym również kilka starodruków.

https://www.youtube.com/watch?time_cont ... hv32qr7w9c



ebryka1 napisał(a):
Witam.
Z obecnie istniejących aptek poznańskich, najdłuższą tradycję posiadają apteki: Apteka "Pod Białym Orłem", prowadzona prawie nieprzerwanie od 1493 r. na Starym Rynku 41, a od 1999 r. przeniesiona do kamienicy Stary Rynek 42/43 oraz druga, Apteka "Pod Złotym Lwem", która przeniesiona została w 1804 r. z ul. Wielkiej róg Klasztornej na Stary Rynek 75 i aż do dzisiaj jest czynna pod tym adresem.

Poznań 1889 rok. Apteka pod Białym Orłem.

Obrazek

Pozdrawiam.
Grzegorz

_________________
Pozdrawiam,
Izabela

poszukuję rodziny: Leszczyńskich, Lisy (Kalisz, Pleszew i okolice), Górznych i Jurkiewicz (Grodzisk Wlkp i okolice), Słaboszewskich (Jarocin, Cielcza i okolice) oraz rodzin z nimi spokrewnionych- Maliński, Gogolewski, Neumann, Sobczak


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 13 lut 2018, 20:47 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
Młyn zwany Bogdanka i młyn zwany Wielki.
Tekst ze zbiorów archiwalnych Archiwum Państwowego w Poznaniu.

My niżej podpisani w przytomności Prawem umocowanego Bartłomieia Kobuckiego Woźnego, na rekwizycyą y żądanie Szlaitu [?] Magistratu Miasta J Kr Mci Poznania bylismy osobiście dnia dzisiejszego nizey wysadzonego na mieyscach niżey opisanych, to iest Naprzod w Młynie Bogdanka zwanym w tymze Mieście Poznaniu przy Zamku stoiącym, gdzie widzielismy tenze Młyn dosyc s dobrey porze będący, lecz nic wcale nie melący, y iak nam Młynasz tego Młyna opowiedział, iż tenze Młyn iuż od tygodnia nic nie mele, ato dla wody, którą WJPan de Hass Maior Woysk Najjasniejszego Króla Jmci Pruskiego ze stawów przy tym Młynie będących gdzie indziej wypuscił y przezto tenze Młyn osuszony został. Potem bylismy w Młynie Wielki rzeczonym za Klasztorem WWOO: Dominikanow na rzece Warta stoiącym, gdzie widzieliśmy dwa koła bardzo wolno chodzące czyli obracaiące się, ato częscią dla wody przez gać czyli tamę na rzece wystawioną przechodzącey, y impetu na Młyn nie maiącey, częscią iż żołnierze Pruscy w teyze samey tamie dla łatwieyszego przeprowadzenia Statkow dwie załogi wyciąc kazali. Przytym czynił nam Młynarz tego Młyna relacyą, iż koło u tegoz Młyna tylke dla wielkiego podczas zimy zebrania rzeki całą zimę nic nie melło. Pierwsze takze koło przez Siedem dni iż stac musiało, ato iż kry na rzece obcinane z rozkazu Woyska Pruskiego, impetem swym toż pierwsze koło zdruzgotały y skołatały. Nadto y to nam ten Młynarz opowiadał, iż wpomienionym Młynie podczas konsiptencyi Wojska Moskiewskiego Zmeł Wierteli Zyta Tysiąc Sto bez wszelkiey zapłaty, y ze na tenczas gdy toż Zyto Melto, i...[nie czytelne] Zboza zadnegomlec nie mogł, poniewaz nik... [nieczytelne] Woysko Moskiewskie do Mlłcia dopuscoć niech... teraz zas podczas konsiptencyi Woyska Pruskiego dla tegoz Woyska zmeł tenze Młynarz Zyta Węcpli Trzydziesci, które czynią wierteli lic...[nieczytelne] Dwadziescia, od którego mełcia lubo Zytem ...cic [zapłacić?] deklarowano, atoli zamiast Zytem pie... [nieczytelne] Nowemi toz Woysko Pruskie zapłaciło, któ...[nieczytelne] Wizyą Naszą y rekognicyą dla tym większey wiary rękami naszemi podpisuiemy. D...[nieczytelne, Działo się] w Poznaniu dnia 12go Maia Roku 1...[nieczytelne, 1772]
Jozef Jezierski
Jan Kosobucki

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 05 sie 2018, 18:52 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
Ciekawe informacje o rodzinie Leitgeber - tutaj o braciach:

Mieczysław Leitgeber - poznański księgarz, wydawca i działacz oświatowy

http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/results ... =&token_2=

Jarosław Leitgeber
- poznański księgarz, wydawca i działacz oświatowy

http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/results ... =&token_2=

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 20 gru 2018, 21:11 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
Źródło: https://www.tygodnikpowszechny.pl/wielk ... uXw3u8evY0


"Wielkopolski kontynent
Waldemar Łazuga
15.10.2018
Czyta się 16 minut

Polak z Warszawy, Lwowa, Wilna czy Krakowa, który sto lat temu przyjeżdżał do Poznania, lądował w „zgoła obcym pod każdym względem kraju”.


Stolica Wielkopolski – jak wspominali ówcześni – robiła wrażenie „czysto niemieckie”, ulice przypominały „jedną Berlinerstrasse”, ludzie mówili „gwarą nieprzyjemną, gardlaną”, stali na „najniższym szczeblu towarzyskim” (jakże daleko było im „do lekkomyślnej wspaniałości Warszawy”). Nie przesiadywali godzinami po kawiarniach, nie cenili „baśni ani anegdoty”, nie pysznili się portretami przodków, karabele i pasy słuckie trzymali na strychach, do sarmatyzmu odnosili się sceptycznie, a o romantyzmie potrafili powiedzieć, że na romantyzm to ich zwyczajnie nie stać. Na co dzień powściągliwi, byli we wzajemnych stosunkach „równościowi”, „solidarni” i „demokratyczni”. Demokratycznie też, bez nadmiernego podkreślania różnic, się ubierali.

Opowiadano, że po I wojnie światowej w toalecie hotelu Bazar jakaś elegantka z Warszawy zignorowała skromnie ubraną starszą panią, biorąc ją niemal za służącą. Po chwili obie spotkały się na parterze hotelu w wytwornej restauracji odwiedzanej przez wielkopolskie ziemiaństwo. „Jestem Czartoryska z Rokosowa” – usłyszała warszawianka.

Miesiącami śmiał się z tego cały Poznań.
Czterech synów w gimnazjum

„A jednak – pisał Ksawery Pruszyński, reporter urodzony na Wołyniu – Poznańskie jest oazą dobrobytu”, dla ludzi ze wschodu „dziwnym krajem nie zamalowanym humbugiem”. Innych przybyszów dziwiły pola „buraczane omotykowane, bez jednego chwastu, uprawne jak ogrodowe grzędy”, oświetlenie elektryczne po dworach zamiast nastrojowych świec. I to, że do pociągu „wsiada się tu jak do tramwaju, a karetą po szosie jedzie się jak po gładkiej ulicy”.

Gościa ze Lwowa zdumiały kupcowe i handlarki drobiu, „towarów krótkich etc.”, wystrojone i regularnie w siódmy dzień tygodnia chadzające do opery. A także – widywane po zamożniejszych domach – schludne, uczciwe i oszczędne „Pelasie” (czyli służące). „Z oddali – pisała Janina z Puttkamerów Żółtowska, arystokratka z drugiego krańca Polski – zapominam o brzydocie Księstwa [Poznańskiego], a cenię jego wartości, bezpieczeństwo moralne i prawie europejską praworządność”.

O wygodach wyższej cywilizacji już nie wspominając.

Z towarzyskiej więc strony Wielkopolanie wydawali się nieciekawi i nudni (ludzie są tu „kubek w kubek podobni” – pisał jeden z Sapiehów). Jeśli zaś chodzi o pracowitość, zaradność, sumienność, oświatę czy higienę – byli trochę z innego świata.

„W Księstwie – zanotował z uznaniem hrabia Bogdan Tyszkiewicz, rodem z Ukrainy – tytuł mój inżyniera bardzo imponował, więcej nawet niż skrzypce, bo praca tam górę brała”.

Gdzie indziej wygrywały skrzypce. O pracy rozmawiano rzadziej.

Inny Polak z Kresów nie mógł wyjść z podziwu, że w Wielkopolsce w połowie międzywojnia fornal ma czystą bieliznę, chatę, radioodbiornik, rower. Oraz czterech synów w gimnazjum.
A w niedzielę w operze...

Maria z Paygertów Bobrzyńska – synowa Michała Bobrzyńskiego (profesora UJ, namiestnika austriackiej Galicji i ministra austriackiego) – przekonywała, że o decyzji kupna ziemi w Wielkopolsce i wyprowadzce z Krakowa w 1919 r. zadecydowała ostatecznie sunąca po polach... kolejka rolna wioząca buraki, którą jej mąż zobaczył w majątku Garby koło Środy. I nie pomogło tłumaczenie szwagra, że ziemia tam licha i lepiej rozejrzeć się za czymś innym. W nowym miejscu zamieszkania miał Bobrzyński bogatą bibliotekę. Książka rachunkowa była podobno jedyną, do której nie zaglądał.

O Michaliku – słynnym cukierniku, właścicielu najsłynniejszej kawiarni w Krakowie, który także przeniósł się do Poznania – mówiono, że miasto neurotyczne i rozgadane zamienił na spokojniejsze, lepiej urządzone i milczące.
Cesarzowa Augusta Wiktoria odwiedza Poznań, prawdopodobnie rok 1913. / HAECKEL ARCHIV / BEW
Cesarzowa Augusta Wiktoria odwiedza Poznań, prawdopodobnie rok 1913. / HAECKEL ARCHIV / BEW

Gdy w 1919 r. w Poznaniu organizowano uniwersytet, jednym z największych atutów, zachęcających do osiedlenia się tutaj profesury z Warszawy, Lwowa czy Krakowa, były mieszkania z łazienkami, których Poznań miał podobno pięć razy więcej niż Lwów. W ­Poznaniu też podobno „łatwiej było wychowywać dzieci”.

Jerzy Waldorff – w czasach PRL-u najsłynniejszy chyba krytyk muzyczny, który w międzywojennym Poznaniu robił maturę – napisał, że nic tak przybyszów z innych części kraju wówczas nie dziwiło, jak to łagodne przejście od administracji pruskiej „do stosowania między sobą tych samych reguł gry o życie opartych na pewności bytu wobec prawa”.

W sklepach – czytamy dalej u Waldorffa – każdy nadal był „Szanownym Panem”, niezależnie czy był bogatym mieszczaninem z poznańskiej dzielnicy Łazarz, czy też drobnym rzemieślnikiem ze Śródki. A w niedzielę wszyscy spotykali się w operze, gdzie „znów byli równi sobie i wymieniali z obu stron grzeczności”.

Wiele lat temu usłyszałem od pewnej pani z Krakowa, że w Poznaniu lubi chodzić do opery, bo niezależnie od tego, co tam grają, jest wśród ludzi wykąpanych i starannie ubranych, a nie takich „alternatywnych”, jakich w Krakowie wielu.
Między patriotyzmem i lojalizmem

Znaczyli oni w Wielkopolsce może nawet więcej niż Potoccy w Galicji. Raczyńscy pozostawili po sobie: bibliotekę, jeden z najpiękniejszych gmachów Poznania, złotą kaplicę w katedrze, kolekcję obrazów, pomnik Higiei oraz wodociągi miejskie.

Edward, starszy z dwójki braci, znany był z tego, że paradował w wytartym surducie i spał na pryczy. Atanazego (tego od obrazów) zaliczano do grona „przyjaciół klas pracujących”. Dewizą rodu było „Vitam impendere vero” (życie poświęcone dla prawdy). Obydwaj zaczytywali się w „Don Kichocie” i obydwaj zmagali się z polskością. Po powstaniu listopadowym do herbu rodowego Nałęcz dodano – na prośbę młodszego z nich – dwa czarne pruskie orły. Wcześniej do pruskiego munduru Atanazy przypinał złoty krzyż Virtuti Militari, otrzymany w czasach Księstwa Warszawskiego. Albowiem walka toczona w czasach Księstwa u boku Napoleona przeciwko trzem zaborcom miała, jego zdaniem, sens. Natomiast powstanie listopadowe, skazane na porażkę, jego zdaniem sensu nie miało.

Kazimierz Raczyński był dziadkiem, a przede wszystkim autorytetem i wychowawcą obu braci. Dla rodaków zaś „zakałą imienia polskiego”, jurgieltnikiem, targowiczaninem i zdrajcą, „zaraz po marszałku sejmu rozbiorowego Ponińskim”. Nie było księdza, „któryby się chciał podjąć mowy na jego pogrzebie”. Wnukowie, Edward i Atanazy, brali dziadka w obronę. Polaków – tłumaczyli – cechuje egzaltacja, chimera, samowola i skłonność do destrukcji. Krytykowali politykę abstrahującą od politycznych realiów i rachunków, od Rosji, Austrii i Prus i wynikających stąd ograniczeń. Przekonywali, że demagogom udało się narzucić Polakom narzędzie służące do zamazywania wszelkiego sensu, proporcji i realności – narzędzie tłumiące jednocześnie rozsądek, trzeźwość i wyrzuty sumienia. W efekcie mamy patriotyzm ufundowany na emocjach.

Tymczasem – pisał Atanazy – wrodzone dążenie do porządku i sumienności kazało mi sprzeciwić się takiej polityce i wybrać lojalizm, co na końcu oznaczało „przywiązanie do dworu pruskiego”. O polskości młodszy z Raczyńskich mówił jako o wyzwaniu. O pracy dla społeczeństwa – jako o służbie.
Osobny kontynent

Nie ulega wątpliwości, że Raczyńscy stworzyli pewien model roli i funkcji ziemiaństwa nad Wartą. W różnym stopniu stali się punktem odniesienia dla Mielżyńskich, Szołdrskich, Taczanowskich, Morawskich, Mycielskich, Kwileckich, Żółtowskich i wielu innych rodzin. W większości oszczędnych, racjonalnych, przedsiębiorczych, rządnych i „rachunkowych”. Potrafiących narzucić sobie dyscyplinę i zaangażowanych społecznie.

W hotelu Bazar nie wypadało wynosić się nad innych i szastać pieniędzmi. W cenie był umiar i samokontrola. Żeby więc trochę sobie pofolgować, wyszumieć się i puścić większą gotówkę kilka razy do roku, a w karnawale niemal obowiązkowo, wybierano się do Krakowa... Zauważmy: Bazar, ten bastion życia polskiego w rozmaitych jego przejawach, był spółką akcyjną. To całkiem coś innego niż krakowski pałac Pod Baranami, własność Potockich.
Hotel Bazar w Poznaniu, lata 20. XX wieku. / NAC
Hotel Bazar w Poznaniu, lata 20. XX wieku. / NAC

Bogdan hrabia Hutten-Czapski ze Smogulca był w oczach Polaków z innych zaborów kwintesencją germanofilstwa. Przed I wojną światową zmieniał język z niemieckiego na polski lub odwrotnie, ilekroć przekraczał dawną zachodnią granicę Rzeczypospolitej. Po wojnie zaś niemiecki zarząd swych majątków zmienił na polski, co nad Wartą w obu przypadkach nikogo specjalnie nie dziwiło.

Stanisław Wachowiak – syn robotników rolnych, później członek międzywojennych politycznych i finansowych elit – przyznawał, że choć za młodu ich nie lubił, to wśród ugodowców byli „gorący patrioci”. I dodawał, że w nowej odsłonie powtarza się „wielkopolska tragedia Wielopolskich”, czyli ogólne niezrozumienie rzeczy. Sam cytował rozmaite wypowiedzi Bismarcka, uważał się za Europejczyka, racjonalistę i realistę i twierdził, że przynajmniej pod tym względem rodzima Wielkopolska to niemal osobny kontynent.

Bo jak inni mieliby ją rozumieć: z jednej strony powstanie wielkopolskie, antyniemiecka endecja, antyniemiecki Obóz Wielkiej Polski i Dmowski osiadły po I wojnie światowej w podpoznańskim Chludowie. A z drugiej strony Bogdan hrabia Hutten-Czapski, czołowy germanofil, prezesujący w najlepsze Kawalerom Maltańskim. Albo – Józef Żychliński: cieszący się popularnością najbogatszy Polak II Rzeczypospolitej, ziemianin z Gorazdowa pod Wrześnią, z czasów I wojny światowej i niemieckiej okupacji Kongresówki doradca generała gubernatora warszawskiego Hansa Beselera.

Trudne do pojęcia sprzeczności kwitowano przeważnie wierszykiem: „W Poznańskiem – ach! W tym Poznańskiem. W tym naszym polsko-germańskim”... Co było nieświadomym zazwyczaj nawiązaniem do dygresyjnego „Poematu bez końca” Ryszarda Berwińskiego, poznańskiego romantyka.

Germanofilska endeckość? Nonsens.
Bohaterstwo zbiorowe

Trudno było zrozumieć coś jeszcze. W przeciwieństwie do dwóch pozostałych zaborów, bogatych w panteony herosów, Wielkopolska stała (i stoi?) bohaterstwem zbiorowym. Nieczuła na charyzmatyków.

Pierwszym przywódcą powstania wielkopolskiego został najstarszy rangą oficer, a nie porywająca biografia. Na pierwszym miejscu wśród patronów wielkopolskich ulic i placów są powstańcy wielkopolscy, a nie Dowbor-Muśnicki czy wspomniany Taczak.

Bohaterów indywidualnych Wielkopolska miała (i ma do dziś) dwóch, wygrywających zresztą wszelkie plebiscyty popularności i rozpoznawalności: to Karol Marcinkowski (doktor, syn karczmarza) i Hipolit Cegielski (nauczyciel, który zbudował w Poznaniu słynną fabrykę). Obaj krzewili obywatelskość, oświatę, zaradność, solidarność społeczną i przedsiębiorczość. Przekonywali, że w pojedynkę niewiele się wskóra – rachuj więc, działaj społecznie, „indywiduum przelej w ogólność”, pracuj, nie rozpaczaj, oświecaj się i dorabiaj. O czynie zbrojnym zaś zapomnij, dopóki nie ma szans na zwycięstwo. Nie umieraj. Żyj!

Od lat twierdzę, że trumny Marcinkowskiego i Cegielskiego wciąż rządzą Wielkopolską. Nie wygra z nimi żaden poeta, kompozytor, artysta ani nawet powstaniec wielkopolski, żaden bohater II wojny światowej, żołnierz podziemia wojennego czy powojennego ani opozycjonista z czasów PRL-u.

Z imieniem Marcinkowskiego i Cegielskiego wiąże się najściślej idea pracy organicznej, odmieniana przez wszystkie przypadki, celebrowana i animowana przez rozmaite wyróżnienia, nagrody i tytuły (z tytułem „lidera pracy organicznej” na czele). Kto raz był w Wielkopolsce, ten wie, że dla pracy organicznej żadnej konkurencji tu nie ma.
Między trzema zaborami

Nowoczesne narody ukształtowały się ostatecznie w XIX w., gdy trzy części podzielonej Polski wsiąkały w struktury obcych państw. Obawiano się, że Polaków wkrótce może nie być. Pozytywista Świętochowski pisał o „niepodległości jako urzędzie, który można postradać bez postradania właściwych cech swojej istoty”, stańczyk Stanisław Tarnowski o patriotyzmie jako o „paszporcie, na którego jakość już nikt nie patrzy”. A arcybiskup poznański Florian Stablewski pouczał, że stan prawno-państwowy uznaliśmy bez zastrzeżeń, a „co będzie za jakichś 200- -300 lat, tego nie wiemy”. Karabele, kontusze, a nawet język stawały się „etnograficznym znakiem” i „miejmy odwagę się przyznać – pisał Adam Grzymała-Siedlecki – że na progu XX stulecia niewielu już było takich, którzy by realnie wierzyli, że bez cudu można odzyskać własną państwowość”. Dodajmy: odzyskać zwłaszcza kosztem Niemiec, bo „Niemcy, panie tego, wiadomo, to potęga”.

Jeśli nie liczyć arystokracji, z biegiem czasu w trzech zaborach wiedziano o sobie coraz mniej, a niezbyt ­częste kontakty najeżone były uprzedzeniami.

Gdy w 1879 r. w Bazarze dwóch profesorów jagiellońskiej wszechnicy – Bobrzyński i Tarnowski – wygłosiło wykłady z historii, część publiczności („kwiat obywatelstwa naszego”) poczuła się dotknięta. Za mało mówili o Polsce piastowskiej i „naszych przodkach”, za dużo o Polsce jagiellońskiej, a już całkiem za wiele „o Hektorach i Achillesach z Warszawy”.

Sytuację ­uratował Bobrzyński, tłumacząc, że „mimo stuletni podział Polak Polaka zawsze zrozumie”. Choć największe wrażenie zrobiło inne wypowiedziane wtedy zdanie: że każda z trzech dzielnic ma swój wkład w sprawę wspólną – Królestwo Polskie gromadząc zapasy materialne, Galicja otwierając skarbnicę umiejętności i wiedzy, a Wielkopolska łącząc wszystkie stany „w jedno polityczne ogniwo”.

Za rok Bobrzyński, autor tych słów, poślubi Zofię Cegielską, córkę sławnego Hipolita. Zostanie też członkiem Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, zaś wpływowy Witold Korytowski z Grochowisk pod Gnieznem będzie ojcem chrzestnym ich dziecka.

Z Korytowskim, Ludwikiem Ćwiklińskim (synem gnieźnieńskiego organisty), kilku Morawskimi, Przybyszewskim czy Kasprowiczem wiąże się wielkopolski problem „emigracji zdolności”. I tak, Korytowski w monarchii habsburskiej zostanie prawą ręką Juliana Dunajewskiego – wszechwładnego ministra skarbu i trzykrotnego rektora UJ – jednym z jego następców na ministerialnym fotelu, dyrektorem banku we Lwowie, wreszcie namiestnikiem Galicji (po Bobrzyńskim).

Podobno w Wiedniu i we Lwowie raziła nieraz jego pruska pedanteria i kapralski styl. Ciekawe więc, że gdy Korytowski przyjeżdżał do Grochowisk, uchodził tam za „Austriaka”. Chwalił się orderami, pokazywał zaproszenia na przyjęcia i bale dworskie oraz zasłynął opowieścią, że w Wiedniu w rozmowach z Rothschildami stosuje te same metody, co jego ojciec w pobliskim Rogowie, gdy u Żyda kupuje konia.
O potrzebie stowarzyszeń

Pod pruskim zaborem materiału na anegdotę było mniej. Walczono o język, o ziemię, o szkołę oraz o przetrwanie z przeciwnikiem, który dysponował najsprawniejszym w Europie aparatem administracyjnym. Z przeciwnikiem o wielkim dorobku cywilizacyjnym i kulturalnym.

Toczono więc tu bitwę o banki i cukrownie, o większą i mniejszą wytwórczość, o produkcję rolną, oświatę, towarzystwa samopomocowe i zdolność do działań zespołowych. Zmagano się z pruską Komisją Kolonizacyjną, której okazały gmach w Poznaniu stoi w sąsiedztwie cesarskiego zamku oraz z osławioną „Hakatą” (związkiem dla popierania niemczyzny na niemieckich kresach wschodnich). Skupiano się w kasynach obywatelskich, towarzystwach przemysłowych i rolniczych, w towarzystwach pomocy naukowej, w towarzystwach wydawców polskich, w bankach ludowych, spółkach zarobkowych, towarzystwach czytelni ludowych, kołach śpiewaczych i kółkach rolniczych, które na wsi stały się prawdziwą potęgą.

Jeden z ostatnich wielkich organiczników, ksiądz Piotr Wawrzyniak (zmarły w 1910 r.), działał w dwudziestu kilku organizacjach. Niemcy z uznaniem nazywali go „polskim ministrem finansów”, a Polacy – „królem czynu” („Króla Ducha” oddając krakowianom). Ów genialny człowiek wygłaszał w Wielkopolsce wykłady znacznie odbiegające tematyką od wspomnianych krakowskich wystąpień z Bazaru.

Tych wykładów ks. Wawrzyniaka odnotowano ponad setkę. Oto tytułem próby tytuły kilku z nich: „Rachunkowość”, „Stosunek mistrzów do terminatorów”, „O potrzebie stowarzyszeń rzemieślniczych”, „Fałszowanie artykułów żywnościowych”, „Potrzeba robienia inwentarzy”, „Pszczelarstwo”, „Przeciw lichwie”, „Taryfy kolejowe”, „Stosunki pomiędzy robotnikami, rzemieślnikami a chlebodawcami”.
Sprusaczeni

Ks. Wawrzyniak zauważał, że rozwój materialny Wielkopolski znacznie wyprzedził rozwój duchowy – i zastanawiał się, jak w przyszłości temu zaradzić (prawdziwie organicznikowskie podejście!). Urodzony w chłopskiej chacie, był dwujęzyczny. Widywano go pogrążonego w lekturze niemieckich gazet.

Niemieckie gazety czytało zresztą wielu Wielkopolan. Wiele rodzin arystokratycznych, szlacheckich, mieszczańskich i włościańskich miało też „Niemca” w rodzinie.

Tacy Żychlińscy, należący do „najstarożytniejszych i najpoważniejszych” rodzin w kraju, szczycili się pokrewieństwem zarówno z Piastami, jak też z Hohenzollernami. U Kwileckich senior rodu (pół-Niemiec po matce) sprzeciwiał się małżeństwu jednego z juniorów z niemiecką arystokratką. Niemką była żona brata mojego dziadka, choć on sam uważał się za przysięgłego endeka.
Plac Wilhelma (dziś plac Wolności) i gmach teatru w Poznaniu, rok 1854. / ALAMY STOCK PHOTO / BEW
Plac Wilhelma (dziś plac Wolności) i gmach teatru w Poznaniu, rok 1854. / ALAMY STOCK PHOTO / BEW

Gorzej układały się te stosunki polsko-niemieckie za panowania kanclerza Bismarcka, lepiej po jego ustąpieniu. Gorzej po ustawie wywłaszczeniowej w 1908 r., lepiej na kilka lat przed wybuchem Wielkiej Wojny. Pod koniec XIX w. Ludwikowi Windhorstowi – liderowi partii katolickiej (poprzedniczki bawarskiej CSU) i przeciwnikowi Bismarcka – damy z Wielkopolski wręczały bukiety kwiatów. Przed wojną dało się zauważyć, że coraz częściej odróżniano „hakatystów” od Niemców, często dobrych sąsiadów mieszkających tu od wieków.

Niewiele z tego rozumiano w innych częściach kraju. Aleksander Świętochowski przyznawał wprawdzie Wielkopolsce „najsprawniejszą zdolność ekonomiczną”, ale zaraz dodawał, że „z niej uleciała dusza”, a pozostał tylko „instynkt samozachowawczy niższego rzędu”. Żyje tam, argumentował, kultura materialna i europejska, ale „kona duchowa i polska”. Inni pisali o poznańskiej „ciemnocie”, „martwocie” , „sprusaczeniu” i „barbaryjności”. Co to za kraina – wołano dramatycznie – gdzie „piwowar wyżej stoi od poety”, a różne rzeczy nazywa się po niemiecku?!

Z kolei Wielkopolanie odpowiadali, że Galicja to „dziadostwo”, a Kongresówka to „blaga”. I cieszyli się, gdy w gazecie „Świat Słowiański” mogli przeczytać, że obie te dzielnice są „niestety tak zacofane, że nawet Wielkopolski zrozumieć nie umieją”. Że nie dostrzegają, iż Wielkopolanie zawsze mają pełne ręce roboty, podczas gdy gdzie indziej „pełno... patriotyzmu bez zajęcia”. A także, że Wielkopolan w przeciwieństwie do nich cechuje „erudycja współczesności”. I kto to wszystko napisał? Feliks Koneczny! Historyk z Krakowa.
Galicja patrzy na Wrześnię

Długo wyobcowana, swoje pięć minut miała Wielkopolska na początku XX stulecia za sprawą strajku dzieci szkolnych we Wrześni, strajku przeciwko germanizacji. Pisały o Wrześni wszystkie warszawskie i galicyjskie gazety, że buduje nas, a „zadziwia już i obcych”. Dziennikarzowi krakowskiego „Czasu” przypominała się „stara historia filarecka”, a galicyjski „Przegląd Wszechpolski” stracił wszelką miarę i pisał tak: „Wyłazimy wszędzie z niemczyzną (...) Nawet na pytania polskie odpowiadamy po niemiecku, gdy po akcencie poznamy obcego. O ileż tedy niżej stoimy od dzieci wrześnieńskich. One umieją nie odpowiadać po niemiecku mającemu nad nimi władzę nauczycielowi, a my znosimy, gdy nam konduktor kolei Ferdynanda między Krzeszowicami i Krakowem odpowie pogardliwym tonem, że po polsku nie umie”.

Ciąg dalszy tej historii był nie mniej zaskakujący. Do Wrześni przyjechali dziennikarze krakowscy, żeby na własne oczy zobaczyć i poznać bohaterów. Rozpytywali o nich już na dworcu. I nieodmiennie wysłuchiwali, że to są zwykłe dzieci i tu żadnych bohaterów nie ma.

Wóz Drzymały – jak wiadomo – największe emocje budził nie nad Wartą, lecz na wystawie w krakowskim Barbakanie. Inna sprawa, że zwłaszcza w Kongresówce taki numer z „ruchomą nieruchomością” z pewnością by nie przeszedł.

Z Marią Konopnicką też zresztą było inaczej, niż wielu sobie wyobraża. W 1905 r. napisała „Rotę”. W 1910 r., gdy zbliżały się uroczystości 500-lecia bitwy pod Grunwaldem, Feliks Nowowiejski skomponował do niej muzykę – i od tej pory ta uroczysta pieśń wielu Polaków wzrusza.

Chodzi o to, że Wielkopolan wzruszała chyba najmniej. Nie odnajdywali się w tych słowach i emocjach. Powtarzali, że ich autorka – urodzona w Suwałkach – stosunków panujących w Wielkopolsce nie rozumiała.

W 1916 r., gdy zmarł Henryk Sienkiewicz i organizowano uroczystości żałobne, zastanawiali się, czy pieśń w ogóle umieścić w programie. Kilku znanych Wielkopolan nigdy jej nie polubiło. Chętnie natomiast przyznawano, że poza „Rotą” – i innymi „wielkopolskimi” utworami – Konopnicka była całkiem dobrą poetką.
Pruskie festyny

Prawdopodobnie ani w Galicji, ani w Kongresówce nie zauważono zmiany nastrojów, jaka nastąpiła w Wielkopolsce około 1910 r.

W planie była wtedy Wystawa Wschodnioniemiecka, która miała ukazać siłę niemczyzny na germańskich kresach wschodnich. Rzemiosło polskie było żywo zainteresowane zamówieniami i kontraktami, zwłaszcza że Niemcy sporo robili, żeby Polaków do udziału w niej zachęcić. Zaskoczona endecja wezwała do bojkotu. Wpływowi konserwatyści zachęcali do złagodzenia kursu. Wygrali ci ostatni, a Towarzystwo Akcyjne Poznań H. Cegielski zostało nawet jednym z głównych laureatów tej wystawy. Wśród agitujących za wystawą był niedawny obrońca dzieci wrzesińskich – i przyszły obrońca młodych konspiratorów – mecenas Jarogniew Drwęski. Zapamiętajmy to nazwisko.

Zamek Cesarski w Poznaniu jest dziś ważną instytucją kultury. Przez poznaniaków został oswojony. Właśnie latem 1910 r. szykowano się do jego uroczystego otwarcia. Zapowiedziano przyjazd cesarza Wilhelma, liczne związane z tym zabawy i festyny, asygnując na ten cel z budżetu miasta okrągłą sumę 30 tys. marek.

Powtórzyła się historia z wystawą. Endecja wzywała do bojkotu. Większość ziemian wezwań nie usłuchała. Niemała część kupców iluminowała okna swoich domów, mimo nawoływań prasy endeckiej, że od „pruskich festynów” powinniśmy się trzymać z dala.

Przed I wojną światową Poznań piękniał w oczach, a mieszkańcy korzystali z uroków życia. Mówiono, że publiczność – niezależnie od narodowości – więcej niż kryzysem na Bałkanach interesowała się procesem hrabiego Mielżyńskiego, który pod własnym dachem zastrzelił żonę wraz z kochankiem. Mielżyńskiego przed sądem bronił mecenas Drwęski, zapadł wyrok uniewinniający, a hrabiego do Berlina dla odbycia twardej „ekspiacyjnej” służby powołał sam cesarz Wilhelm.
Na frontach i w instytucjach

W 1914 r. na Wielką Wojnę wyruszyło wielu Wielkopolan, w mundurach armii kajzera. Był wśród nich mój dziadek, uczestnik „wielkich bitew w Szampanii”, a także rozmaici jego bliżsi i dalsi znajomi. Większość z nich po czterech latach prosto z frontu poszła do powstania wielkopolskiego, a następnie wzięła udział w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r.

Brał w niej udział także Maciej Mielżyński. To od jego imienia słynną później czapkę nazwą „maciejówką”.

Podczas wojny 1920 r. mój dziadek zrozumiał, co to jest „metafizyka”. Powstanie wielkopolskie traktował zadaniowo. Do śmierci śpiewał piosenki z wojny, a nie z powstania.

Jesienią roku 1918 wyzwolił się Kraków, potem Warszawa. Od 1 listopada walczyli Polacy ze Lwowa. Tymczasem 11 listopada w poznańskim ratuszu wisiały jeszcze cesarskie portrety, a miasto nosiło nazwę Stadt Posen. „Rząd dusz” w Wielkopolsce nadal sprawowali organicznicy. Radykalnie nastawieni młodzi ludzie nazywali ich czasem „wtajemniczonymi”. Ci zaś, krok po kroku, systematycznie przejmowali z rąk niemieckich rozmaite instytucje. A poza tym stale prowadzili jakieś narady, konsultacje i przeważnie trudno się było zorientować, kiedy i gdzie zapadają najważniejsze decyzje.

11 listopada ustąpił niemiecki nadburmistrz Stadt Posen. Jego następcą został znany nam już Jarogniew Drwęski. Na ponad miesiąc przed wybuchem powstania wielkopolskiego na czele miasta stawał jeden z „wtajemniczonych”, popierany przez niemiecką radę miejską, polskie duchowieństwo i wielu wpływowych Polaków, Żydów oraz Niemców w mieście. Znany nam już obrońca dzieci wrzesińskich, adwokat młodych Polaków reklamowanych z wojska i kilku arystokratycznych rodzin, pisujący do krakowskiej umiarkowanej „Nowej Reformy” i dystansujący się od endecji. Niegdyś autor ostrych antyniemieckich artykułów, na kilka lat przed wojną opowiadał się za łagodzeniem narodowościowych sporów.
Wygrać i żyć

W Wielkopolsce wciąż panuje opinia, że powstania wielkopolskiego rodacy z innych części kraju nie rozumieją. Że nie rozumieją jego aury, temperatury, przywództwa, charakteru, racjonalności i mentalności (jeśli powstanie może mieć mentalność).

Nikt nie wyruszał w bój bez broni ani od nikogo podobnego bohaterstwa nie oczekiwano. Powstańców jak najszybciej zamieniano w żołnierzy, spontanicznie powstałe oddziały w armię. Po opanowaniu Poznania nie rozpędzono rady miejskiej, złożonej z przedstawicieli trzech narodowości. Nowe wybory na prezydenta wolnego już miasta wygrał – przy jednym głosie wstrzymującym się – Jarogniew Drwęski (jeden z niemieckich rajców postawił wniosek, by w nowych okolicznościach zrezygnować z niemieckiego jako języka obrad i zastąpić go neutralnym francuskim).

Działania zbrojne przypominały regularną wojnę. Mundury i broń po obu stronach podobne, co o zmroku zwłaszcza nakazywało ostrożność. Wstrzymywano działania tam, gdzie liczono na kapitulację przeciwnika lub pozwalało to uniknąć niepotrzebnych ofiar.

Nie chciano pięknie umierać. Chciano wygrać, jak najszybciej zakończyć walkę, wrócić do domu. I żyć. ©

Prof. WALDEMAR ŁAZUGA (ur. 1952) jest historykiem, wykłada na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Specjalizuje się w historii polskiej i powszechnej XIX i XX w. Autor książek, m.in. „Michał Bobrzyński: myśl historyczna a działalność polityczna”, „Znany nieznany prezydent Poznania. Rzecz o Jarogniewie Drwęskim”, „Kalkulować... Polacy na szczytach c.k. monarchii”."

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 29 cze 2021, 11:06 
Offline
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 20 kwi 2009, 17:30
Posty: 5180
BAZAR - poświęcenie Kamienia węgielnego w 1839 r.

Źródło: Metrykalia parafii Św. Marcina - LB s.319.

Stosownie do życzenia obywateli dziś po południu o godzinie drugiej, przy najpiękniej sprzyjającej pogodzie odbył podpisany Proboszcz Kościoła parafialnego Św. Marcina obrządek poświęcenia
nowo założonego domu wielkiego Bazar zwanego, należącego do towarzystwa akcyonaryuszów, - położonego przy ulicy nowej, prowadzącej od ulicy Wilhelmowskiej, do rynku miasta starego w parafii Św. Marcińskiej.
Poświęcenie to a mianowicie Kamienia węgielnego, założonego w narożniku od strony ku rynkowi idąc, odbyło się z największą skromnością w duchu pobożnym w obecności wielu interesentów a mianowicie Wgo. Macieja Hr Mielżyńskiego, Wgo. Stanisława Powelskiego obywatela tutejszego i Radzcy Ziemstwa Kredytowego, Wgo. Gregor Sędziego Ziemiańskiego i.t.d. tudzież w obecności budowniczych tutejszych PP. Krzyżanowskiego i Leopolda, w obec wielkiej liczby mularzy i innych robotników i licznie zgromadzonego ludu.
Ceremonii założenia Kamienia węgielnego szczególnie przewodniczył Wy Stanisław Przyłuski z Powiatu Poznańskiego, dziedzic Strzeszyna i Strzeszynka, obywatel wieku Swego 92 lat liczący./ Ojciec JW. Leona Przyłuskiego Prałata później Arcybiskup P… [pięć liter nieczytelnych]

Co dla pamiątki niniejszem się zapisuje.
W Poznaniu dnia 21 września 1839.
/-/ X Maxymilian Kamieński
Proboszcz przy Kościele parafialnym Św. Marcina

_________________
Pozdrawiam Danka

Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych.
ks. Jan Twardowski


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 28 lip 2021, 16:58 
Offline

Dołączył(a): 28 lut 2017, 07:45
Posty: 1746
Lokalizacja: Gdańsk
Witam.

https://polona.pl/item/dziennik-poznans ... o:metadata

Dziennik Poznański nr 171, 29.VII.1859.

Str. 3.
Wiadomości miejscowe i potoczne.

Poznań, 28 lipca. W ostatnim zeszycie Przeglądu Poznańskiego czytamy:
„Niejeden z czytelników Przeglądu obeznany z Poznaniem przypomni sobie mur wysoki i gruby mchem porosły, ciągnący się od rogu seminaryum południowo-zachodniego w kierunku ku południowi na kilkadziesiąt łokci. Mur ten rozebrany został tej wiosny i obok fundamentu stanął niski parkan z desek od wału fortyfikacyjnego, który inżynierowie forteczni wznoszą wzdłuż nowego kanału odcinającego tak zwaną teraz wyspę Tumską (Dominsel). Kiedy ostatnia cegła starożytnego muru ruszoną została, niech będzie wolno kilku słowy wspomnieć o tym zabytku mającym styczność z historyą niegdyś katedry, a teraz archikatedry poznańskiej. Jan Lubrański, biskup poznański, następca Uryela Górki (+1498) postanowił ze względu na bezpieczeństwo, wznieść obronę w około pomieszkań duchownych. Jakoż zaraz w pierwszych latach szesnastego wieku (Lubrański umarł 1520) przywiódł swój zamiar do skutku, i nieszczędząc kosztu otoczył kościół katedralny, pałac biskupi, kurye kanoników, seminaryum i domy duchowieństwa katedralnego grubym i trwałym murem z cegły. Dwie bramy, jedna ku Chwaliszewu, druga ku Śródce, obsadzone strażą, zamykano na noc, lub kiedykolwiek okazała się tego potrzeba. Mur zajmował właśnie część ziemi najwyżej wzniesioną pomiędzy rzeczką Cybina, a ramieniem Warty, dziś znowu ze względów wojskowych otworzonem. Ulica od obwarowanego placu ku południowi nazywała się Zagórze, jako leżąca niżej. Rzeczony mur okazał się bardzo użyteczny nietylko przeciw napadom zwyczajnym, ale mianowicie w drugiej połowie XVI wieku i jeszcze przez wiek XVII naprzeciw różnowiercom, którzy zwłaszcza w pierwszym szale prawie w całej Wielkopolsce kościoły nachodzili, łupili i domy księże rabowali; akta kapitulne dowodzą, że aby zapewnić obronę, musiano w owych czasach zamięszania zobowiązać kanoników, by każdy przy kuryi swojej osobnych pachołków z rusznicami ku własnemu i wspólnemu bezpieczeństwu kosztem swoim utrzymywali. W późniejszych czasach rozbierano mur ten częściami, jako już niepotrzebny, i materyałów używano na inne budowle; jak zaś trwale niegdyś był wystawiony, pokazuje to okoliczność, że część ostatecznie rozebraną musiano mozolnie i powoli rozbijać. Jako pamiątka po biskupie Lubrańskim zostały jeszcze herby jego (był herbu Godziemba), na seminaryum duchownem i w Psałteryi.”

Pozdrawiam.
Kaniewska Małgorzata.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 31 sie 2021, 14:52 
Offline

Dołączył(a): 28 lut 2017, 07:45
Posty: 1746
Lokalizacja: Gdańsk
Witam.

Tygodnik Kościelny Parafji Bożego Ciała, nr 17, 24.IV.1932.
https://polona.pl/item/tygodnik-kosciel ... A2MzEyNzY/

Str. 2, 3.
"Nowy szpital w parafji naszej.
Kasa Chorych w Poznaniu urządziła sobie przed niedawnym czasem przy ulicy Raczyńskich I. 13/14 w gmachu Drukarni Katolickiej, własny szpital na 100 łóżek i prowadzi go na własny rachunek jako samodzielny ośrodek leczniczy. Naczelnym lekarzem tego szpitala jest znany lekarz – specjalista chorób wewnętrznych p. dr. Wawrzyniak. Opiekę pielęgniarską nad chorymi objęły Siostry Elżbietanki w liczbie 10 zakonnic.
W szpitalu znajduje się również kaplica domowa, w której przechowuje się stale Najśw. Sakrament. Poświęcenia kaplicy dokonał w poniedziałek, dnia 18 bm. ks. prałat Rankowski przy udziale księży naszych parafialnych, ks. Koszewskiego, ks. Małego, ks. Jakubczaka oraz miejscowych Sióstr Elżbietanek i znacznej liczy chorych…
Kapliczka choć mała, ale pięknie i gustownie jest urządzona. Tak samo cały szpital, umieszczony w jasnych, dużych salach i zaopatrzony w własną aptekę oraz we wszystkie nowoczesne przyrządy lecznicze, doskonałe sprawia wrażenie".

I jeszcze trochę informacji na temat tego szpitala:

Sprawozdanie z działalności Ubezpieczalni Społecznej w Poznaniu za rok 1936- str. 29 opracowania.
http://dlibra.kul.pl/Content/36930/4001 ... -Dzial.pdf

„Szpital Chorób Wewnętrznych Ubezpieczalni.
Szpital Chorób Wewnętrznych Ubezpieczalni Społecznej w Poznaniu, przy ul. Raczyńskich 13/14, założony 1. II. 1932 r. jest przeznaczony dla chorych z cierpieniami wewnętrznymi tak dla kobiet jak i dla mężczyzn. Szpital przyjmuje chorych uprawnionych do świadczeń ze strony Ubezpieczalni Społecznej w Poznaniu oraz bratnich Ubezpieczalni, nadto w niektórych wypadkach także i chorych bezrobotnych. Prace szpitala normuje regulamin, zatwierdzony przez Komisarza i Dyrekcję Ubezpieczalni Społecznej.
Obsada personalna:
1. Dyrektor szpitala i ordynator,
2. I. lekarz - asystent,
3. II lekarz - asystent,
4. 10 sióstr Zakonu SS. Elżbietanek,
5. 1 pielęgniarz,
6. 1 woźny,
7. 8 osób służby pokojowej.
Dyrektor szpitala jest równocześnie kierownikiem Zakładu Rozpoznawczego oraz Laboratorium Bakteriologicznego i Ośrodka dla płucno - chorych. Szpital posiada łóżek etatowych 90 i mieści się w budynku 2-piętrowym. Sal chorych jest 11, przeciętna powierzchnia podłogi na salach chorego na jednego chorego wynosi 6,5 m2, a kubatura 21 ms. Nadto posiada szpital pokój izolacyjny, salę rentgenowską, ciemnię, laboratorium, gabinet fizykalny, pokój do badań specjalnych oraz zabiegów, pokój do badań pacjentów ambulatoryjnych, 5 łazienek, umywalnie i ustępy. Kuchnia dysponuje 5 obszernymi ubikacjami, z których jedna służy jako kuchnia właściwa, jedna jako pomywalnia, dwie jako spiżarnie i jedna jako refektarz dla sióstr. W skład dalszych ubikacyj wchodzi biuro szpitala, gabinet dyrektora, pokój dyżurny, 2 pokoje mieszkalne lekarzy, 4 oddzielne pokoje mieszk. dla sióstr, oraz pomieszczenia dla służby i na każdym piętrze odpowiednie ubikacje jako kuchnie podręczne oraz hole, przeznaczone dla chorych i odwiedzających rodzin. Jako magazynów i szatni używa się obszernych, odpowiednio przystosowanych ubikacyj na strychu. Kaplica mieści się oddzielnie na drugim piętrze. Nadto posiada szpital ogród, oraz obszerne podwórze dla chorych. Oświetlenie szpitala jest elektryczne, ogrzewanie centralne, poza tym wszędzie instalacje wodociągowe do ciepłej i zimnej wody. Wyposażenie szpitala jest zupełne i na poziomie nowoczesnych wymogów. Na podniesienie zasługuje urządzenie laboratorium, sali rentgenowskiej oraz gabinetu fizykalnego…”

„Z dziejów Sanatorium św. Elżbiety w Poznaniu i jego właścicielek”- str. 68 opracowania.
https://bazhum.muzhp.pl/media/files/Act ... s63-78.pdf

„W okresie międzywojennym elżbietanki zasłużyły się dla jeszcze jednego poznańskiego szpitala. W 1931 r. zarząd Ubezpieczalni Społecznej w Poznaniu utworzył w byłej drukarni przy ul. Raczyńskiego 13/14 tzw. Szpital Obserwacyjny. W obszernych halach fabrycznych umieszczono 120 łóżek, na których chorzy mieli przebywać nie dłużej niż trzy dni, podczas których lekarze stawiali diagnozę i kierowali ich na odpowiednie oddziały poznańskich szpitali. Placówką kierował dr Stanisław Wawrzyniak, któremu pomagało czterech lekarzy i dziewięć elżbietanek zatrudnionych przy pielęgnacji chorych oraz w administracji lecznicy. Wkrótce wyodrębniono dwa oddziały: wewnętrzny oraz gruźliczy, a liczba sióstr zwiększyła się do 12. Skalę działalności Szpitala Obserwacyjnego ilustrują dane z 1935 r., kiedy przyjęto 1.069 chorych. Elżbietanki wykonały dla nich 27.821 „pielęgnowań dziennych” i 400 nocnych czuwań...Po zajęciu Poznania Niemcy zlikwidowali Szpital Obserwacyjny i zawłaszczyli Sanatorium św. Elżbiety…”

Pozdrawiam.
Kaniewska Małgorzata.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 24 wrz 2021, 15:52 
Offline

Dołączył(a): 28 lut 2017, 07:45
Posty: 1746
Lokalizacja: Gdańsk
Witam.

Dziennik Poznański nr 228, 6.X.1859.
https://polona.pl/item/dziennik-poznans ... o:metadata

Str. 3- wiadomości miejscowe i potoczne.

Poznań, 5 października. Ubiegłe lato nie należało, pod względem nowych budowli w Poznaniu, do najgorszych. Kilka wielkich domów i budynków albo wykończone ostatecznie zostały tego lata, albo są na ukończeniu. Do pierwszych policzyć wypada przedewszystkiem wspaniałą i ogromną kamienicę na rogu ulicy Młyńskiej i Zielonego placu, dalej domy panów Breslauera i Treskowa na Działowym placu, z których pierwszy opatrzono we wszystkie wykwinty nowoczesnego budownictwa i komfortu; nawet dzwonki domowe nie dzwonią w zwykły sposób, ale za pomocą przyrządu opartego na ciśnieniu powietrznem. Do drugich należą: wielki dom narożny pana Weitza, przy ulicy Zamkowej, naprzeciw więzienia inkwizycyjnego; piękna kamienica pana Skórzewskiego na Rycerskiej ulicy; rozległy dom na ulicy św. Marcina, połączony ogrodem z świeżo wykończonym domem tegoż właściciela (nazwiska nie pamiętamy) na ulicy Berlińskiej; wielki i ozdobny dom panów dra Mateckiego i Hebanowskiego, który się wznosi tuż obok pomnika Mickiewicza i nie mało się przyczyni do upiększenia placu pomnikowego; wreszcie rozległy i ozdobnej architektury gmach wznoszący się na placu za klasztorem Sióstr Miłosierdzia, a przeznaczony na pomieszczenie odlewarni czyli giserni i części warsztatów fabryki machin H. Cegielskiego. Wysmukły i ozdobny komin nakształt obelisku, wskazuje, że machina parowa będzie dostarczała siły poruszającej w tym zakładzie. Dodać jeszcze należy ogromny gmach rządowy wznoszący się przy ulicy Królewskiej, a przeznaczony na pomieszczenie lazaretu wojskowego. Za bramą ku Dębinie stanęły nadto tego lata dwa obszerne pawilony, służące za balowe sale dla publiczności, która niegdyś przy skromnej katrynce lub wędrownych skrzypcach i basetli niedzielnym oddawała się pląsom, a dziś z postępem cywilizacyi przy odgłosie formalnej orkiestry szota tańcuje.

Pozdrawiam.
Kaniewska Małgorzata.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 122 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1, 2, 3

Strefa czasowa: UTC + 1


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 58 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL